wtorek, 21 kwietnia 2009

Najdziwniejszy tekst jaki napisałem

Radosna twórczość nafaszerowana językowymi niuansami, pseudo-dyktando. Pisałem to na zajęcia ze stylistyki języka na studiach. Ponoć się spodobało.

Dziwna pdróż

Osiemdziesięciojednoipółletni Ambroży, protoplasta rodu Dowgiałłów, niejednokrotnie wyruszał w turystyczno-krajoznawcze, zamorskie podróże. Tym razem zamierzał zwiedzić nieprzebyte puszcze i wrzosowiska wyżyny Pamir, oraz złożyć hołd swojemu niby-przyjacielowi - Tomowi Brownowi, zamieszkującemu tamtejszy neoklasycystyczny zamek. Po zamknięciu swej oberży przystąpił do żęcia zboża, po czym sprzedał swoją żniwiarkomłockarnię. Następnie urżnął nożem spory kawał sera gouda, zawinął we wczorajszy „Dziennik Bałtycki”, zapakował do szaroburej walizki i wyruszył w drogę. Chociaż pogoda była arcypiękna, to miał jednak na sobie ciepłe, podobne do legginsów spodnie, uprzędzone z wełny tatrzańskich owiec, oraz zielono-czerwony, ekstrawagancki sweter. Po południu wsiadł do towarowo-pasażerskiego pociągu relacji Dzierżoniów-Lion. W trawiastozielonym przedziale spotkał Kaszubę - Genia Żeligowskiego, świeżo upieczonego eksmęża swojej rodzonej siostry.
Panowie pędząc przez niezmierzone połacie Sudetów, poczuli nutkę nostalgii i zaczęli wspominać późnozimnowojenne czasy. Wspominali nie tylko obrzydlistwo działań wojennych gen. Mao Tse Tunga z ChRL, oraz niepowodzenia MKOl-u, lecz także piękne chwile dzieciństwa spędzone nad jeziorem Leman, buńczuczne nicnierobienie, oraz zabawy z Mruczkiem, czyli ulubionym kotem hrabiego Chomsky’ego. Około godziny dwudziestej drugiej, do przedziału wsiadł wielce przystojny kopenhażanin, pół-Polak James La Fontaine, wraz ze starostą starosądeckim Karolem Żebrowskim – współpracownikiem Scotland Yardu i zdobywcą orderu Virtuti Militari. Nasamprzód sąsiedztwo obu panów było ledwo widoczne, jednak niezadługo doszło do libacji i kłótni o to, czy program WordPerfect to najlepszy edytor tekstów. Działanie procentów zawartych w wypitej naprędce whisky okazało się natychmiastowe. La Fontaine zasnął półschylając się, i obnażył swoje ekstraspiczaste kolana. Okazało się, że jego współtowarzysz posiada jachtklub i trawler przetwórnię na wybrzeżu Kości Słoniowej, oraz willę nieopodal przyczółka warecko-mognuszewskiego. Mimo swego bogactwa ciągle jednak czuje swego rodzaju weltszmerc, którego przyczyną jest niedawny, dwuipółletni pobyt w radzieckim sowchozie. Pan starosta wyznał także współpasażerom, że niejednokrotnie miał zamiar popełnić seppuku.
Na stacji Lake Placid przez tory kolejowe przedzierzgnął rzezimieszek o włosach rudoblond, po czym wsiadł do zdezelowanego forda. Tuż przed odjazdem do przedziału wbiegła zdyszana urszulanka, którą żegnał Nowofunlandczyk ze swoim pupilem – kulawym nowofunlandczykiem Dionizosem.
Dalsza podróż przebiegała w ciszy. To rozsierdziło Ambrożego do tego stopnia, że zdjął swój żelazochromowy tajlandzki zegarek i wręczył go zakonnicy. Następnie pociągnął za serwohamulec i wysiadł z pociągu.
Summa summarum postąpił dobrze, gdyż zapomniał, że obiecał sąsiadowi Moore’owi pomóc mu w żyłowaniu. Uśmiechnął się i ruszył z powrotem.

Kolejne fragmenty dawnej, pesymistycznej twórczości

(...) Spotkałem dzisiaj człowieka,
Człowieka pełnego wstydu,
Człowieka, który na proste pytanie
Zna trudną odpowiedź….
(„Nocny monolog”)



(...) Wciąż mijam ludzi zranionych,
szukających drogi,
błądzących ślepo jak ja,
wśród szklanych gór i suchych jezior
w dolinie rozpaczy.
(„Dolina rozpaczy”)



(…) Przecież na świecie wszystko przemija,
Śpieszy się jak stary zegar z kukułką,
Obecny dzień się nie liczy,
Bo już historią będzie dla mnie
Jutro...
(„Zegar”)