środa, 21 stycznia 2009

Coś dla oka…

Całkiem nowe moje zdjęcie…taki sobie pejzażyk.

A może testament?

Może to śmieszne ale spisałem kiedyś testament. Taki poetycki testament czyli coś w rodzaju wiersza o takowym tytule. Fajnie się go czyta po tylu latach, cieszę się, że gdzieś tkwi w głębi tej szuflady…a więc wielkiego wietrzenia szuflad ciąg dalszy…

Testament

Wyciągnij z szuflady starą fotografię,
Odkurz książki na półce,
A gdy zechcesz to poszukaj listów,
Na pewno gdzieś tam leżą,
Lecz kiedy spojrzysz przez okno, nie płacz,
Wystarczy mi, że ziemia płacze.

Proszę, uporządkuj moje sprawy,
Nakarm kota, przepchaj zlew,
Z wielkiej szafy wyjmij parasol,
To nic, że dziurawy,
Weź go, przecież pada.

A kiedy wyjdziesz na ulicę, nie myśl o mnie,
Popatrz, jakie piękne są malwy pod oknem.

Idź prosto, nie spiesz się,
Przywitaj się ze staruszką,
To ona pomogła mi kiedyś w kłopotach.
Zatrzymaj się na przystanku,
Tak, to tutaj czekałem na autobus…do nikąd.

Tylko nie żałuj mnie, zanuć wesołą piosenkę,
Tę o wschodzie słońca.

Kiedy przekroczysz bramę cmentarza,
Pochyl głowę, pomódl się cicho.
Westchnij głęboko i nie płacz,
Łzy nic mi nie pomogą.
Połóż na grobie jedną białą różę.

Marwałd

Dziś czas na studenckie wspomnienia, lata nie tak odległe ale powoli zapadające się w otchłani pamięci. A szkoda, to były najpiękniejsze lata mojego życia. Najpiękniejsze dzięki temu, że mogłem zrobić coś dla innych, że zaraziłem się pasją wolontariatu, pracy dla innych. W tym miejscu dziękuję przede wszystkim Sylwii D. za zarażenie nie tą piękną chorobą. Niestety na razie objawy tej choroby u mnie trochę złagodniały, musze coś z tym zrobić. W tym miejscu wspomnę o projekcie „Odzyskani dla życia” który wraz ze wspaniałą grupą animatorów realizowaliśmy w Marwałdzie, małej wiosce, której niektórzy mieszkańcy mieli za sobą wiele trudnych chwil. Pracowaliśmy tam z dziećmi w małej szkole. Tamte dni wspominam bardzo dobrze. Po zakończeniu projektu podzieliłem się refleksjami na lamach gazetki. Bardzo lubię ten artykuł, choć komuś kto nie był z nami w Marwałdzie trudno będzie go zrozumieć. Mimo wszystko wrzucam… Pozdrawiam animatorów!

ZADUMA

Z czym kojarzy mi się Marwałd? Próbuję odpowiedzieć sobie na to pytanie cofając się do własnej świadomości sprzed kilku tygodni. Zamykam oczy i wchodzę do mojego prywatnego wehikułu czasu. Krótka chwila oczekiwania i już jestem tam gdzie chcę. Odwiedzam kolejne dni mojego życia i prowadzę dialog z samym sobą.

25.02.2005 r., Olsztyn, pracownia malarska w Teatrze Jaracza. Stoję przy stole modelując maskę na plastikowym manekinie.
- Marwałd? A jakaś tam pewnie niewielka wioska na końcu świata. Podobna pewnie do tej w której mieszkam. Ludzie pewnie są tam jednak bardziej ponurzy. – rzucam mimochodem i wracam do pracy, którą przerwałem.

09.03.2005 r., Bałdy. Siedzę przy kominku grzejąc sobie stopy.
- Marwałd? – powtarzam w zamyśleniu – To na pewno miejsce, które potrzebuje młodych ludzi z pasją, porządnego kopniaka od życia pozwalającego wpaść w wir XXI wieku. Tak, spodziewam się miejsca w którym stanowczo trzeba coś zmienić.

14.04.2005 r., autobus pędzący wąską drogą gdzieś za Olsztynkiem, siedzę zapatrzony na wiosenne krajobrazy i mówię na chwilę wyrwany z zadumy.
– Dziś dla mnie Marwałd to coś zupełnie abstrakcyjnego, coś co budzi moją ciekawość, ale jednocześnie sprawia, że czuję się niepewny tego co mnie tam czeka. To dziwne, jestem bliżej tego miejsca niż kiedykolwiek w życiu, ale nie potrafię nawet sobie go wyobrazić.

19.04.2005 r., Olsztyn, Ds. 11, wygodne łóżko pod numerem 905. Nie mogę zasnąć, wspominam to co mnie ostatnio spotkało, rozważam emocje, które przeżyłem i próbuję uporządkować wrażenia. Po krótkim zastanowieniu mam już gotową odpowiedź.
- A więc dziś Marwałd to dla mnie: zakurzone szkolne podwórko, spora grupa dzieci pełna zapału i zaufania dla zupełnie obcych ludzi, palce poparzone od gorącego kleju, wygodny śpiwór w sali komputerowej gdzieś między Moniką a Magdą, smaczne jak nigdy przedtem kanapki z pasztetem, uśmiechy towarzyszące mi na każdym kroku, gardło bolące od głośnego liczenia obrotów skakanki, smak pieczonego ziemniaka ze zbyt dużą zawartością węgla, dzieci chciwie zajadające kiełbaski przy ognisku, ciepły pożegnalny całus od Gosi, błyskawice gdzieś na horyzoncie, krople pierwszej wiosennej burzy podające na moją twarz, a przy tym brak zmęczenia, zadowolenie z siebie i innych, nadzieja na to, że to miejsce nie będzie już takie szare jakie było przed naszym przyjazdem.

czwartek, 15 stycznia 2009

Wielkie wietrzenie szuflad

Przyszedł czas na to by przewietrzyć stare "szuflady". W podstawówce z wielkim zapałem tworzyłem co czego z pewnością nie można nazwać poezją, no może ewentualnie wierszoklectwem(kalectwem). Co chwilę przypominają mi się wersy które siedziały gdzieś w duszy sfrustrowanego chłopaka. A wrzucę kilka fragmentów, tak dla potomności.


Ludzie porażeni miłością
Bredzą, błądzą, wariują.
Ludzie trafieni strzałą Amora
Nieszczęśliwie się zakochują.
Ludzie, którzy miłość poznali
Cierpią.
Ludzie, którzy na miłość czekają
Łakną.
Ludzie obojętni
Żyją chwilą, patrzą w słońce,
Cierpią rzadko, nie chorują,
Nie znają bólu i …
Nie istnieją.

wtorek, 13 stycznia 2009

Książki mojego życia. "Ono" Doroty Terakowskiej


Ono słucha...
„Policja w Białostockiem aresztowała zorganizowaną grupę nieletnich przestępców, którzy włamywali się do sklepów, napadali na starsze kobiety i mężczyzn, kradli samochody. (…) Bezrobocie w Człuchowie w województwie pomorskim, przekroczyło już trzydzieści siedem procent…”
…a Ono słucha…
„(...) samolot wbija się w jedną ze ścian drapacza chmur. Unosi się dym, kłęby kurzu
i buchają płomienie ognia. (…) Drugi samolot znów uderza w drugą wieżę. Pierwsza wieża zapada się i znika w kłębach kurzu i dymie, zasłaniając spanikowane twarze
i krzyczą przekonująco: Jezus Christ… My God…”
…a Ono słucha…
Może lepiej by było gdyby nie słuchało?
Czy nowe życie ma szanse odnaleźć się w dzisiejszym świecie? Takie pytania z całą pewnością zaprzątały myśli niejednego czytelnika książki Doroty Terakowskiej pt. „Ono”. Czy jednak taki był zamysł autorki? Czy do takiej refleksji miała pobudzić lektura? Czy tak wygląda jej przesłanie? Moi znajomi po przeczytaniu tej książki na pytania te odpowiadali krótkim – tak. Zastanawiam się więc, czy tylko ja myślę o niej, jako przepojonej pięknem i uczącej wrażliwości na otaczający nas świat. Czy jestem odosobniony w pozytywnych odczuciach, jakie mam po jej lekturze?

Z całą pewnością dawno nie miałem w ręku bardziej realistycznej książki, tak prawdziwie ukazującej losy bohaterów, że ma się wrażenie uczestniczenia w biegu wydarzeń. Niejednokrotnie podczas jej czytania miałem odczucie, że wraz
z bohaterami siedzę w nieco zagubionym czasowo salonie, w którym zderzają się dwa światy – jeden sztuczny – telewizyjny, przykryty warstwą kurzu i bibelotów, gdzie bogiem jest teleodbiornik, a drugi prawdziwy, ale już na wpół martwy – świat
w którym rozbrzmiewa fortepianowa muzyka. Czyż to nie piękne? Tak prawdziwe, że aż piękne. Uważam, że ukazanie obrazu świata, gdzie zawsze świeci słońce, wszyscy się uśmiechają i wszystko jest niby-piękne nie jest niczym trudnym. Każdy z nas nosi w sobie taki świat. Dlatego właśnie podziwiam Dorotę Terakowską za to, że życie
człowieka ze wszystkimi jego chorobami – przestępczością, monotonią życia rodzinnego, tandetą reality show i teleturniejowymi marzeniami bohaterów.
Jednym z moich ulubionych fragmentów książki jest podjęty w jednym
z rozdziałów wątek powszednich rozmów ludzi. Autorka z całą brutalnością przytacza wypowiedzi, z którymi stykamy się na każdym kroku:
„(…) - Zajebiście!
- Debeściak…
- I ja mu tak, a wiesz, co on na to?
- Fak ju…
- Obiad!
- A co jest?
- Kurwa, znowu makaron…”
To, że z takim prostym, czasem bezwzględnym światem, w którym ludzie tak do siebie mówią, spotykamy się na co dzień wie każdy z nas, ale przelanie tego wszystkiego na karty książki, z zadziwiającym wręcz realizmem, wymaga nie lada umiejętności. I po części właśnie w tym, według mnie przejawia się piękno.
To co jest rzeczywiste, jest piękne, bo przecież świat jest piękny.

Zawsze twierdziłem, że piękno tkwi w szczególe. Dlatego byłam zachwycony, kiedy podczas lektury książki „Ono”, napotykałem na małe epizody, drobne zdarzenia, które bohaterka zauważa w swoim życiu po tym, jak zachodzi w ciążę. To właśnie ten stan otwiera prostej dziewczynie oczy na rzeczy, które spotykała na co dzień, ale nie zwracała na nie najmniejszej uwagi. Razem z nią zachwycałam się ogromnym drzewem rosnącym na podwórzu jednej z kamienic, mając nadzieję, że kiedy wypuści liście okaże się kasztanowcem. Kasztany są przecież takie piękne – „na zewnątrz twarde i kłujące, żeby byle kto nie mógł zrobić krzywdy, a w środku lśniące, gładkie i niewinne.” Pochylałam się też nad biedronką, którą Ewa jakimś dziwnym trafem znajduje w środku zimy na trawie, zanosi do ciepłego pomieszczenia, by położyć ją na kwiatku w doniczce. Chodzę po lesie i przyglądam się jak „(…) korony drzew łączą się w górze i obejmują z czułością, tworząc szczelny baldachim, pod którym rozkłada
się cień. (…) Pająki rozsnuwają cienkie lub grubsze sieci, a bluszcze i powoje zszywają drzewa w jedną materię.” Jakie to piękne, że razem z bohaterką wsłuchuję się odgłosy miasta - stukanie butów na chodniku, klaksony samochodów, czy głosy ludzi. Jakie to piękne, że mogę wraz z nią rozpoznać w nich muzykę. Dzięki książce poznaję na nowo uroki muzyki klasycznej, którą przepojone jest piętro domu Ewy, potrafię nawet wyobrazić sobie fauny tańczące na zielonej łące.
Jakie to piękne!

Dorota Terakowska posiada umiejętność ukazywania losów bohaterów różnych pokoleń. Tę zdolność wykorzystała właśnie w książce „Ono”. Ktoś, kto orientuje się tylko pobieżnie w jej treści, jest przekonany, o tym, że ukazuje ona jedynie losy młodej, uwikłanej w życiowe problemy Ewy. Nie ma w tym jednak dużo prawdy. Otóż fenomen książki polega także na tym, że przedstawia ona losy rodziny nie tylko w czasie teraźniejszym. Poznajemy trzy zupełnie różne pokolenia, przenosząc się
w różne okresy historyczno - społeczne. Autorka tak niepostrzeżenie dokonuje retrospekcji, że w niektórych momentach ma się wrażenie istnienia kilku czasów w jednym. Uczucie, jakie ma się podczas czytania takiego fragmentu jest niesamowite. Takie „zagmatwanie” czasowe otworzyło mi oczy na wiele spraw. Uświadomiło mi przede wszystkim, że ludzie zawsze są identyczni, borykają się z podobnymi problemami, kochają tak samo, a epoki, w jakich żyją warunkują tylko niektóre ich zachowania, związane jedynie z czysto przyziemnymi sprawami. W tym właśnie tkwi piękno człowieka, które pomogła mi sobie uświadomić właśnie Dorota Terakowska, dzięki z jednej strony wymyślnej, z drugiej zaś jakże prostej konstrukcji czasowej.
Czyż to nie piękne?

Świat, nasze życie, wszystko co nas otacza jest godne uwagi, tylko my czasem tego nie dostrzegamy. Kiedy pędzimy do pracy, na uczelnię, do dyskoteki mijamy piękne miejsca, spotykamy ciekawych ludzi, słyszymy wyjątkowe dźwięki, ale nie wzbudza to naszego zainteresowania. Widzimy tylko negatywne rzeczy – spóźniający się autobus, rozlane mleko, czy kolejkę do dziekanatu. Taki mamy sposób patrzenia na
rzeczywistość. Czy można coś zrobić, aby to się zmieniło? Czy możliwe jest abyśmy idąc przejściem dla pieszych policzyli ile ma pasów i zachwycili się ich bielą na tle czarnego asfaltu? Czy zdołamy ujrzeć na miejskim trawniku małą zwiędłą stokrotkę
i uśmiechnąć się do niej, gdyż jest piękna?
Ewa – bohaterka książki „Ono”, dopiero po zajściu w ciążę zaczęła zwracać uwagę na takie małe, ale jakże wspaniałe szczegóły. Mi wystarczyło, że przeżyłem
z nią tych kilka literackich miesięcy, mieszczących się w jednym realnym dniu, w którym przeczytałem książkę. Z całą pewnością istnieją rzeczy, które wyostrzą zmysły współczesnych ludzi i zmienią ich sposób patrzenia na świat. Nasze społeczeństwo
według mnie, bardzo potrzebuje lekcji estetyki, okularów, przez które wszystko widzi się w kolorach tęczy. Jak już wspomniałem, dla mnie właśnie taką lekcją było spotkanie z bohaterami książki, którą napisała jedna z największych polskich zwolenniczek piękna kryjącego się pod płaszczem codzienności – Dorota Terakowska. Szkoda tylko, że nie ma już jej wśród nas, gdyż mogłaby nas jeszcze wiele nauczyć.

Fala...


Kolejna fala leniwie przelewa się przez piasek delikatnie obmywając moje stopy. Zimna woda działa kojąco na obolałe mięśnie. Patrzę w stronę horyzontu, za który powoli stacza się ognisty okrąg słońca.
Wyostrzam zmysły. Całym sobą chłonę wszystko, co mnie otacza. Zostaję sam. Ja… szum fal… wiatr i … ostatnie promienie słońca.
A Ty? Czemu nie mogę Cię chwycić za rękę? Czemu jesteś tak daleko, taka nieuchwytna, nieobecna, m a r t w a?...
Kolejne krople spływają po mojej twarzy. Zatrzymują się na brodzie, by w końcu trącone lekkim podmuchem wiatru, po krótkim locie, powiększyć niezliczoną przez nikogo ilość słonych kropel zamykających się w abstrakcyjnej nazwie – o c e a n.
Kolejny podmuch wiatru rozwiewa moje włosy. Nagle, wśród szumu fal do moich uszu dobiega tak długo oczekiwany głos! Jesteś?
Moje serce z sekundy na sekundę zaczyna bić szybciej. Czy to możliwe? Ty?
Powoli odwracam głowę i wśród bladości piasku szukam choćby najmniejszych śladów zieleni, najpiękniejszego koloru, którego niezmierzoną głębią Bóg obdarzył Twoje oczy. Bezskutecznie wytężam wzrok, wciąż widzę tylko piasek, pustkę, przestrzeń… pustą martwą przestrzeń.
Ostatni raz pochylam głowę. W wodzie odbija się twarz człowieka, z pewnością najsmutniejszego na świecie. Aż trudno uwierzyć, że to ja.
Powoli podążam ku niekończącej się przestrzeni błękitu, który łagodnie przechodzi z zimnego i mokrego w ciepły, niebiański.
Idę…
Zimno dotyka już prawie całego mojego ciała. Spienione fale rozbijają się o moje ramiona. Ostatni promień słońca ogrzewa moją twarz. Jeszcze raz spoglądam przed siebie, po czym zamykam oczy i tak jak słońce zanurzam się w zimnym błękicie. Towarzyszę mu w wędrówce, z tą różnicą, że ono odrodzi się jutro, a ja?
Nie mam już mnie. Jest tylko kolejna słona kropla w niezmierzonym o c e a n i e.

Muzyka (fragment)

(...) Światło prawie rozrywa moje źrenice na strzępy. Po chwili wszystko ucicha i widzę tylko jedno, to, co zwykle – drwiący wzrok. Wasz wzrok biegające wokół maszyny do zabijania! Wy, co potraficie wyssać energię z mojego ciała jednym dotknięciem, przypadkowym trąceniem łokcia. A potem się dziwicie, że ja … no właśnie.
Zamykam oczy, unoszę głowę ku ciepłu słońca i znowu zatapiam się w najpiękniejszym stanie, do jakiego może doprowadzić ludzka nienawiść. Staję się znowu sobą. Możecie się znowu gapić i drwić. I tak jestem od was lepszy, bo słyszę muzykę, której wasze zmysły nigdy nie będą w stanie przetworzyć. Jestem człowiekiem, sobą, światem, muzyką...

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Mój świat



Umieram
Stoję wpatrzony w górę, rozpościeram ramiona
Palcami chwytam podartą koszulę wiatru.
Nogi wrastają mi w ziemię, nieruchomieję.
Teraz dopiero zaczynam żyć.
Umieram dla świata, dla ludzi zbyt zajętych sobą,
Odchodzę ze świata w którym wszyscy patrzą w jedną stronę,
Gdzie znamy stronę prawą, lewą…
czasem patrzymy na wprost, rzadziej na dół,
w górę nikt już nie spogląda, przynajmniej nie bezinteresownie.
A ja właśnie rosnę w górę, całym ciałem chłonę promienie słoneczne,
Rzucam cień dając schronienie wiewiórce,
Pszczoły latają wokół mnie, obudzone wiosennym tchnieniem
Czekają aż pąki na moich palcach wybuchną słodką czerwienią.
Stoję walcząc z wiatrem, który rozwiewa moje włosy,
Ich zieleń zadziwia mnie coraz bardziej.
Wybucham , wybucham zielenią, odurzam zapachem świeżości,
Upajam szumem liści, utulam kołysaniem gałęzi.
Żyję